Zima jest zła. Nie lubię zimy. Zimę mogłabym przespać i wcale nie tęskniłabym za śniegiem.
Kończący się właśnie styczeń mogę podsumować jednym słowem - tragedia. Tragedią jest to, co dzieje się ostatnio w mojej głowie i w moim życiu (chociaż przyznaję, że nie we wszystkich jego aspektach). W każdym razie wygląda to tak, jakby wszystko co dobre zapadło w zimowy sen i zapomniało o mnie, a wszystkie moje demony z przeszłości budzą się i atakują na nowo. Ostatnich kilka dni to prawdziwe apogeum ich ataków. Zastanawiam się tylko, czy po tym nastąpi wzlot, czy coś jeszcze gorszego, bo ciężko stwierdzić kiedy naprawdę osiąga się dno.
Swoje postępy w nauce oraz w trzymaniu się postanowień wszelkiego rodzaju (w tym dietetycznych) opisać da się tylko w jeden sposób - kompletny regres, a jak nie regres to zastój, w każdym razie "jest ch*jowo", że tak sobie brzydko pozwolę.
Ostatnio w ogóle czuję się i wyglądam jak zombie (zapytanie koleżanki z pracy mnie urzekło: "źle się czujesz, czy tylko źle wyglądasz?"). Wory pod oczami, same oczy zresztą pieką niemiłosiernie (nie służy mi praca przy komputerze, oj nie), kręgosłup wysiada, w mięśniach skurcze, a ciężko powiedzieć skąd to wszystko się bierze... Moje życie nie zmieniło się aż tak bardzo. Nawet więcej śpię. A czuję się jak bym nie spała w ogóle. Ach.... ta zima...
Jutro początek i koniec sesji. Tej "pierwszoterminowej". Bo bez drugiego terminu zapewne się nie obędzie. Ćwiczenia pozaliczane (najzabawniejsze jest to, że moją najniższą oceną jest ta z angielskiego) i pozostały "tylko" dwa egzaminy. Tylko i aż. Tak, tak. Ja wiem, że to moja wina, że nie uczę się systematycznie. Że przesypiam wykłady. Że nie poświęcam wystarczająco wiele czasu na naukę. Ale stało się jak się stało i zaczęłam naukę dopiero dzisiaj. Nie wiem czy zdążę chociaż przeczytać materiały z obu przedmiotów nie mówiąc już o zapamiętaniu czegokolwiek, no ale... Nie zdanie egzaminów to jeszcze nie koniec świata. Chyba. Bo mnie za przeproszeniem tak wszystko denerwuje (dosłownie wszystko), że przez wszystkie myśli przebija się ta o strzeleniu sobie w łeb (na szczęście nie bardzo mam odpowiednie narzędzie).
Ale mimo tego, że średnio co pięć minut mam ochotę wybuchnąć płaczem, albo kogoś zabić, powtarzam sobie (chociaż momentami to niewiele pomaga), że to przejściowe, że będzie dobrze, że to przecież tylko spełniają się marzenia. I czekam. Do wiosny. Chociażby takiej "mentalnej". Bo zapewne się okaże, że to wszystko minie szybciej niż się wydawało. Że będzie dużo lepiej niż człowiek oczekiwał. I że nagle wszystko znowu stanie się proste, będzie chciało się żyć i w dodatku będzie się miało na to siłę i chęci.
Także tak.
piątek, 31 stycznia 2014
wtorek, 14 stycznia 2014
Siła koncentracji
Wracam do domu po pracy i zajęciach z tańca ze świadomością, że to jeszcze nie koniec dnia - na początek trzeba coś zjeść, po krótkim odpoczynku czeka na mnie mnóstwo nauki. W końcu studia to nie przelewki, a i języków poasowałoby tknąć skoro chcę coś w tym względzie osiągnąć. Jedyne na co mam ochotę po zjedzeniu tak zwanej kolacji, to tak naprawdę pójść spać. Wiem jednak, że wtedy będę źle czuła się z powodu tego, że nawet nie otworzyłam książek. A więc otwieram. Włączam komputer. I zaczynam błądzić po internetowych stronach. Włączam grę dla chwili odmóżdżenia... Wiem, że granie i szeroko pojęte 'siedzenie na komputerze' wcale nie relaksuje i nie sprawia, że odpoczywam. Ale ma jedną zaletę - nie wymaga koncentracji.
Niejeden można znaleźć w sieci artykuł o tym, jak zwiększyć swoją produktywnosć, łatwiej osiągać celce itd, itp. Jednym z kluczowych założeń w takich przypadkach jest, że zbyt wiele czasu po prostu się marnuje. Z jednej strony jest to prawda- na swoim przykładzie widzę, że nic nie robie, a przecież się męczę (chociażby przez to, że zbyt mało śpię). Z drugiej strony według mnie niemożliwa jest całodzienna koncentracja tylko na zadaniach, które "musimy" (chcemy dla osiągnięcia danego celu) wykonać. Po prostu jest niemożliwe, aby po ośmiu godzinach pracy, dwóch godzinach tańca i np. godzinie zajęć angielskiego ze świeżym umysłem otworzyc ksiązkę do algebry i ćwiczyć rozwiązywanie równań Cramera. Nie chodzi o to, że chcę usprawiedliwiać swoje nicnierobienie - wiem jak wiele błędów popełniam w tym temacie i jak wiele jeszcze mi brakuje.
Koncentracja ma wielką moc. Kiedy pracujemy całkowicie skoncentrowani na danym zadaniu nie wykonując w tym czasie żadnych pobocznych czynnności, nabywane w tym czasie umiejętności wchodzą do głowy lepiej i dłużej w niej pozostają. Nauczenie się pewnych rzeczy podczas pełnej koncentracji zajmuje nam o wiele mniej czasu niż kiedy się rozpraszamy. W dodatku kiedy koncentracji brak, często w ogóle nie udaje się danego zadnia zacząć (a zacząć zazwyczaj jest najtrudniej, chociaż i potem rozproszyć się całkiem łatwo).
Sa aplikacje pomagające zminimalizować marnowanie czasu poprzez ograniczenie czasu dostępu do stron, na których najwięcej godzin tracimy, czy chociażby samą kontrolę tego, na jakiej stronie ile danego dnia siedzieliśmy.
Ważne jest też aby zdać sobie sprawę z tego, co jest dla nas najważniejsze. Kiedy jesteśmy zmotywowani do osiągnięcia danego celu, duzo łatwiej jest nam skupic się na zadaniu, które ma nas do niego doprowadzić. Jak to mówią mówcy motywacyjni "nie marnuj czasu, tylko realizuj marzenia!".
Niestety - łatwiej powiedzieć niż zrobić. I nie chodzi tu wcale o brak motywacji, nie ustalone cele , brak jasnej hierarchii wartości i zdania sobie sprawy ze swoich priorytetów. Chodzi o zwykłe ludzkie możliwości, rzeczy, które czasem cięzko jest przeskoczyć. Wiem sama, jak wiele przyjemności sprawia mi nauka i praca, kiedy jestem wypoczęta i mogę skupić swoją uwagę na tym co robię. Potrafię wtedy godzinami obliczać zadania z matematyki, albo szukać błędów w programie. Problem zaczyna się kiedy czas ucieka, całe ciało woła "spać", a w mózgu zacyznają pojawiać się specyficzne myslowe przestoje. Wtedy następuje typowe "chciałbym, ale nie mogę". To jest właśnie tryb, w którym włącza się największe marnowanie czasu. Okay, czasem udaje się do czegoś zmusić. Ale ile tak naprawdę warta jest ta praca wykonana na trybie "ssania na resztkach paliwa" w porównianiu z tą, kiedy radośnie pracujesz na najwyższych obrotach?
Zarówno tą jak i niemal każdą swoją wypowiedź i myśl mogłabym podsumować krótkim "wszystko jest względne". Śmiem twierdzić, że to moje życiowe motto. Marnowanie czasu marnowaniu czasu nierówne, tak jak i za każdym razem warunki są nieco inne. To na czym jednak ostatnio się skupiam to nie tyle próba osiągnięcia celów, realizacji planów itp., co nauczenie się nie żałować. Nie przejmować tym, że coś nie wyszło. Że znów okazało się, że brakło mi siły, czasu, chęci, generalnie coś poszło nie tak. Staram się nie zastanawiać o tym, czy wybrałam dobrze, czy źle, ale żyć tu i teraz nie rozpamiętując nadmiernie przeszłości.
Cierpię ostatnio na "dziury w mózgu" przez co zapominam o wielu rzeczach. Jestem chwilami jak staruszka z demencją - zostawiam na noc zapalony palnik na kuchence, o mięsie włożonym do piekarnika przypominam sobie po dwóch godzinach i zapominam kroków tańca, który jeszcze chwilę temu tańczyłam praktycznie bezbłędnie. Wiem, że to zmęczenie. Ale póki co staram się nie panikować. Bo panika do tej pory jeszcze nic dobrego w moje życie nie wniosła.
Niejeden można znaleźć w sieci artykuł o tym, jak zwiększyć swoją produktywnosć, łatwiej osiągać celce itd, itp. Jednym z kluczowych założeń w takich przypadkach jest, że zbyt wiele czasu po prostu się marnuje. Z jednej strony jest to prawda- na swoim przykładzie widzę, że nic nie robie, a przecież się męczę (chociażby przez to, że zbyt mało śpię). Z drugiej strony według mnie niemożliwa jest całodzienna koncentracja tylko na zadaniach, które "musimy" (chcemy dla osiągnięcia danego celu) wykonać. Po prostu jest niemożliwe, aby po ośmiu godzinach pracy, dwóch godzinach tańca i np. godzinie zajęć angielskiego ze świeżym umysłem otworzyc ksiązkę do algebry i ćwiczyć rozwiązywanie równań Cramera. Nie chodzi o to, że chcę usprawiedliwiać swoje nicnierobienie - wiem jak wiele błędów popełniam w tym temacie i jak wiele jeszcze mi brakuje.
Koncentracja ma wielką moc. Kiedy pracujemy całkowicie skoncentrowani na danym zadaniu nie wykonując w tym czasie żadnych pobocznych czynnności, nabywane w tym czasie umiejętności wchodzą do głowy lepiej i dłużej w niej pozostają. Nauczenie się pewnych rzeczy podczas pełnej koncentracji zajmuje nam o wiele mniej czasu niż kiedy się rozpraszamy. W dodatku kiedy koncentracji brak, często w ogóle nie udaje się danego zadnia zacząć (a zacząć zazwyczaj jest najtrudniej, chociaż i potem rozproszyć się całkiem łatwo).
Sa aplikacje pomagające zminimalizować marnowanie czasu poprzez ograniczenie czasu dostępu do stron, na których najwięcej godzin tracimy, czy chociażby samą kontrolę tego, na jakiej stronie ile danego dnia siedzieliśmy.
Ważne jest też aby zdać sobie sprawę z tego, co jest dla nas najważniejsze. Kiedy jesteśmy zmotywowani do osiągnięcia danego celu, duzo łatwiej jest nam skupic się na zadaniu, które ma nas do niego doprowadzić. Jak to mówią mówcy motywacyjni "nie marnuj czasu, tylko realizuj marzenia!".
Niestety - łatwiej powiedzieć niż zrobić. I nie chodzi tu wcale o brak motywacji, nie ustalone cele , brak jasnej hierarchii wartości i zdania sobie sprawy ze swoich priorytetów. Chodzi o zwykłe ludzkie możliwości, rzeczy, które czasem cięzko jest przeskoczyć. Wiem sama, jak wiele przyjemności sprawia mi nauka i praca, kiedy jestem wypoczęta i mogę skupić swoją uwagę na tym co robię. Potrafię wtedy godzinami obliczać zadania z matematyki, albo szukać błędów w programie. Problem zaczyna się kiedy czas ucieka, całe ciało woła "spać", a w mózgu zacyznają pojawiać się specyficzne myslowe przestoje. Wtedy następuje typowe "chciałbym, ale nie mogę". To jest właśnie tryb, w którym włącza się największe marnowanie czasu. Okay, czasem udaje się do czegoś zmusić. Ale ile tak naprawdę warta jest ta praca wykonana na trybie "ssania na resztkach paliwa" w porównianiu z tą, kiedy radośnie pracujesz na najwyższych obrotach?
Zarówno tą jak i niemal każdą swoją wypowiedź i myśl mogłabym podsumować krótkim "wszystko jest względne". Śmiem twierdzić, że to moje życiowe motto. Marnowanie czasu marnowaniu czasu nierówne, tak jak i za każdym razem warunki są nieco inne. To na czym jednak ostatnio się skupiam to nie tyle próba osiągnięcia celów, realizacji planów itp., co nauczenie się nie żałować. Nie przejmować tym, że coś nie wyszło. Że znów okazało się, że brakło mi siły, czasu, chęci, generalnie coś poszło nie tak. Staram się nie zastanawiać o tym, czy wybrałam dobrze, czy źle, ale żyć tu i teraz nie rozpamiętując nadmiernie przeszłości.
Cierpię ostatnio na "dziury w mózgu" przez co zapominam o wielu rzeczach. Jestem chwilami jak staruszka z demencją - zostawiam na noc zapalony palnik na kuchence, o mięsie włożonym do piekarnika przypominam sobie po dwóch godzinach i zapominam kroków tańca, który jeszcze chwilę temu tańczyłam praktycznie bezbłędnie. Wiem, że to zmęczenie. Ale póki co staram się nie panikować. Bo panika do tej pory jeszcze nic dobrego w moje życie nie wniosła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)