poniedziałek, 21 lipca 2014

Wyznania nałogowca

Nadmiar myślenia sprzyja nałogom. Tak przynajmniej mi się wydaje, kiedy o tym myślę. Ja sama uważam się za osobę podatną na popadanie w różnego rodzaju nałogi, chociaż być może nikt nigdy nie zakwalifikowałby mnie, jako naprawdę uzależnioną (nie wiem czy chcę diagnozy, czasem chyba lepiej nie wiedzieć). Miewam w swoim życiu powracające epizody nieco kompulsywnego podejścia do niektórych spraw i czynności. Wszystko to jednak zawsze miało i ma źródło w tym samym miejscu - konkretnie tam gdzie stres i wszystkie moje negatywne myśli (przede wszystkim te na mój własny temat). Podczas gdy uzależnienie definiujemy jako "nabytą silną potrzebę wykonywania jakiejś czynności lub zażywania jakiejś substancji", nałóg sięga już nieco głębiej : "Nałóg – zakorzeniona dysfunkcja sprawności woli przejawiająca się w chronicznym podejmowaniu szkodliwych dla organizmu decyzji, które są sprzeczne z przesłankami rozeznania intelektualnego." Można powiedzieć, że miałam w życiu wiele okresów uzależnień (zresztą mam nadal), które nałogami można by nazwać głównie ze względu na problemy z logicznym myśleniem podczas działania – niemal zawsze wiem, co powinnam zrobić w danym momencie, aby było to dobre i słuszne. Często jednak robię zupełnie inaczej pomimo tego, że zdaję sobie sprawę z możliwych konsekwencji.

Pierwszym moim uzależnieniem (takim, do którego można się przyznać) były gry przeglądarkowe. Wiadomo – nie potrzeba do nich zbyt mocnego komputera ani szczególnych umiejętności, a nawet pieniędzy, jeżeli tylko nie traktuje się ich zbyt serio. Pierwsza gra, w którą grałam, pomogła mi nieco między innymi zniszczyć mój pierwszy związek (w końcu gra wymaga czasu, a przy okazji możliwość flirtu na czacie podczas gry bywa zgubna), a także dać wyraz mojej bezbrzeżnej naiwności, która objawiła się pożyczeniem naprawdę grubej sumy pieniędzy człowiekowi, którego znałam tylko wirtualnie. Sama do dziś się dziwię, że zrobiłam coś takiego, ale absolutnie nie żałuję. I to nie tylko dlatego, że uważam to za niezłą przygodę – pieniądze w całości odzyskałam, a w dodatku miałam kogo prosić o pomoc w czasie kiedy ja sama zostałam dotknięta finansowym kryzysem. Kolegi z gry do dziś nie spotkałam na żywo, a mogliśmy uratować siebie nawzajem.
Druga gra stała się prawdziwym nałogiem na dłuższy czas – potrafiłam spędzać nad nią nawet do dwudziestu godzin na dobę. Pierwszym, co robiłam, gdy wstałam rano, było włączenie komputera. Ostatnia rzecz przed pójściem spać – zapuszczenie wszystkich możliwych produkcji w kopalniach i mieście. Nie chodziłam na uczelnię, a po pewnym czasie nawet do pracy, pomimo tego, że pracowałam jedynie w weekendy. Jednak nie była to wina gry – kiedy nie grałam, leżałam płacząc i gapiąc się w sufit, bo było to krótko po rozstaniu z chłopakiem (trzy i pół roku związku jednak zmienia człowieka). Granie w tę grę zaowocowało nie tylko spontaniczną wycieczką nad morze, kolejnymi pożyczonymi pieniędzmi (suma dużo mniejsza, aczkolwiek do dziś nieodzyskana – kiepski ze mnie egzekutor, bo za miękkie mam serduszko), ale i znalezieniem miłości, o czym zapewne już gdzieś kiedyś pisałam, ale bardzo lubię to wspominać. Taka już jestem sentymentalna… Nadal od czasu do czasu gram. Ale z braku czasu i ochoty jest to naprawdę bardzo rzadkie. Właściwie bardziej sentyment niż ochota (czy mówiłam już, że jestem sentymentalna?).

Kolejną rzeczą, od której czuję się uzależniona, są papierosy. Pomimo tego, że nie palę codziennie, a czasem nie sięgam po papierosa długimi tygodniami i miesiącami, chęć zapalenia bywa niezmiernie męcząca. Były czasy, gdy paliłam codziennie, jednak nigdy dużo – nie zdarzyło mi się osiągnąć nawet pół paczki dziennie. Zresztą trwało to maksymalnie kilka miesięcy. A jednak, kiedy dostałam swoje pierwsze w życiu i jak do tej pory jedyne zwolnienie lekarskie (ot, takie tam małe załamanie nerwowe), tylko papierosem byłam w stanie uciszyć nieco natrętne myśli. Przepisane przez lekarza leki uspokajające albo były za słabe nawet w wielokrotnie większej dawce, albo po prostu nie mogły na mnie zadziałać. Tak czy siak, palić wciąż lubię i ciężko jest mi odmówić, gdy się mnie częstuje, pomimo tego, że uważam palenie za absolutnie złe i niefajne. Ale kto by myślał logicznie, kiedy to takie przyjemne…?

Stanowczo najbardziej wrednym uzależnieniem są słodycze, a raczej bardzo szeroko pojęty cukier. Pomimo tego, że udało mi się prze naprawdę długi czas nie jeść nie tylko słodyczy, ale i chleba, a nawet owoców i dużej części warzyw (względy zdrowotne, nie ma co wchodzić w szczegóły), nadal nie uwolniłam się od czekoladek i ciasteczek. Z wyrzutami sumienia pochłaniam czasem jedno za drugim, bo leżą przede mną i płaczą, chociaż wiem, że absolutnie nie powinnam (pomijając już nawet wpływ tych pyszności na figurę, ale wiem, że nie powinnam, również z innych względów). Sama raczej nie kupuję rzeczy, których nie powinnam jeść. Jednak kiedy ktoś częstuje, rzadko udaje mi się powiedzieć „nie”. Dlatego czasami nie lubię swojej pracy – tam ciągle ktoś ma urodziny.

Zdarza mi się w życiu uciekać na wiele sposobów. Uciekam od siebie samej, od tego co we mnie brzydkie, złe i negatywne, albo co wmówię sobie, że takie jest. Niestety często ucieczka ta jest w jakiś sposób destrukcyjna. Dodatkowo zazwyczaj gdy przerywam na jakiś czas coś, czego postanowiłam nie robić, znajduję sobie w tym czasie coś nowego do uzależnienia. Jakoś tak już ta moja zepsuta główka działa.

Jednak mimo wszystko lipiec jest jak do tej pory naprawdę dobrym miesiącem – prawdziwy miesiąc odpoczynku. Przerwa od studiów i od nauki (chociaż oczywiście plany miałam ambitne!), całkiem pozytywnie spędzany czas w pracy (pomimo tego, że nie narzekam na brak obowiązków). Przeczytałam bardzo dobrą książkę, którą polecam każdemu, mianowicie "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" szwedzkiego autora Jonasa Jonassona, z której zapożyczyłam sobie motto życiowe głównego bohatera, aby wcielić je we własne życie ("jest jak jest, a będzie co będzie"). Wróciłam do codziennego gotowania i eksperymentowania w kuchni, co zaowocowało świetnymi perspektywami urlopowymi (ale to już materiał na kolejny wpis i na kolejny rozdział w życiu, naprawdę), a w dodatku znalazłam sobie kolejny sposób na ucieczkę przed stresem – kiedy nie mogę znieść już swoich myśli i czuję, że napełnia mnie strach, po prostu ruszam do ćwiczeń fizycznych, aż pot leje się ze mnie strumieniami. Wciąż daleko mi do wysportowanej sylwetki, a nawet do „niezłej” formy fizycznej, ale to, jak pomaga mi to na głowę, jest nieocenione. Kiedyś zresztą ten sam sposób poleciła mi pani psycholog, jednak dopiero teraz dojrzałam do tego rozwiązania (jakkolwiek komicznie to nie brzmi). Pomimo tego, że absolutnie nie jest w moim życiu „idealnie” (bo przecież wciąż sięgam po słodycze, nie odmawiam papierosa i robię mnóstwo innych rzeczy, o których już nie wypada pisać), to w głowie mam pozytywnie. W dodatku już tylko kilka dni dzieli mnie od upragnionego urlopu, który minie zapewne szybciej niż można by się spodziewać, ale którym zamierzam delektować się z całych sił, bo uważam, że mimo wszystko na niego zasłużyłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz