niedziela, 9 marca 2014

Wiosenne powiewy

Długo nie było czasu żeby zebrać myśli i przelać je na klawiaturę. A nadchodzi wiosna. A skoro wiosna to i zmiany (to czy na lepsze okaże się zapewne po czasie).
Sesja niezależnie od wyniku ostatniego poprawkowego egzaminu - zamknięta. Dzień przed pisaniem nerwy trzymały mnie mocno, tak mocno jak dawno tego nie robiły, bo to jak zwykle wszystko na raz. Ale opisać spróbuję po kolei.
Otóż na poprawkę uczyłam się. I to dość solidnie jak na mnie, choć jak zwykle na ostatnią chwilę, co już bardzo dla mnie typowe. Niezależnie od tego czy zdałam ten egzamin, czy też nie - nauczyłam się czegoś. W dodatku dzięki temu, że zaczęłam kolejny semestr wcześniej niż naukę do egzaminu, wiem, które z tych informacji okażą się najbardziej przydatne na przedmiotach, których aktualnie się uczę.
Owszem - mogłam ściągać i mieć to już z głowy, a potem uczyć się na spokojnie nowych rzeczy. Może mogłam uczyć się też systematycznie cały semestr. Ale nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego.
Ściąganiu jestem całkowicie przeciwna. Chyba, że chodzi o przedmioty - "zapychacze", które wiem, że zbytnio mi się nie przydadzą. Ale nawet wtedy raczej nie ściągam, bo po prostu nie umiem. Dużo łatwiej jest się czegoś tam jednak nauczyć. Systematyczna nauka to kolejny problem, którego jeszcze nie umiem rozwiązać. Z roku na rok robię coraz większe postępy, ale i tak nieustannie zmagam się z wiecznym brakiem czasu na wszystko co chciałabym zrobić. Stąd też często przychodzi dokonywać mi wyborów z gatunku "którego przedmiotu lepiej nie zdać", czy "jak nadać priorytety sprawom do zrobienia, skoro wszystkie są ważne" i inne temu zbliżone.
Ale skoro wiosna, skoro czas zmian, to nie tylko nowy semestr (ledwo się zaczął, a już nie wyrabiam, o losie!). Pozmieniał mi się taneczny grafik: zrezygnowałam z prób zespołu na rzecz chodzenia na zajęcia do
Tír na nÓg (tak nawiasem przy okazji zrobię im reklamę http://www.tnn.art.pl/ - zapraszam) i jakoś tak radości więcej, a frustracji mniej, bo czuję, że w moim przypadku ma to większy sens. Staram się w miarę możliwości nadrabiać naukę niemieckiego - np. korzystam z wolnego czasu w pracy tworząc fiszki, a przeglądam je jadąc tramwajem - chociaż wciąż jeśli chodzi o wyrabianie planu przygotowawczego pod certyfikat, to jestem za przeproszeniem w "czarnej De".
Jednak nie po to się rozwijam i jestem innym człowiekiem, żeby się załamywać. Zaakceptowałam już fakt, że niektóre rzeczy w życiu przychodzą powoli. Powoli dojrzewam, powoli nabieram świadomości, powoli się uczę (nie dlatego żebym miała z tym jakieś specjalne trudności, to raczej mój tryb życia i tzw sposób bycia). Powoli również uczę się czerpać radość z robienia małych postępów i bycia coraz lepszą od siebie samej. Patrząc wstecz widzę ogromną różnicę. I to się liczy. Z jednej strony jestem osobą bardzo niecierpliwą i nerwową - ciężko mi czekać na cokolwiek. Z drugiej strony, potrafię konsekwentnie dążyć do celu, który sobie obiorę, nawet jeśli po drodze kilka razy z różnych względów go zarzucę. Umiem też weryfikować swoje cele kiedy widzę, że coś jednak nie jest dla mnie, a na początku wydawało się, że było. I przyznam nieskromnie, że za to się właśnie lubię.
Jakby tych zmian i stresów było mało, zachciało mi się jeszcze zmienić pracę. Póki co jestem na etapie "rozglądam się i wysłałam CV w jedno miejsce", ale to wszystko we mnie dojrzewa i nabiera kolorów, bo z dnia na dzień coraz bardziej myślę, że to dobry pomysł. Tylko proszę nie zrozumieć mnie źle - nie jest mi jakoś szczególnie okropnie. Uwielbiam swój team, a nasza teamleaderka to jedna z najbardziej wartych szacunku osób jakie znam, jeżeli chodzi o ludzi zajmujących podobne stanowiska. Doświadczenie jakie nabyłam w pracy również uważam za bardzo cenne - wyciągnęłam z tych jedenastu miesięcy wiele, nawet jeśli tego po mnie nie widać. Ale mimo wszystko - to nie jest praca dla mnie. Nie jest to coś co rzeczywiście chcę robić. W tej chwili na dodatek stanęłam w miejscu i zaczyna pojawiać się frustracja - nie lubię uczucia, że coś co robię kompletnie nie ma sensu. Co lepsze - znalazłam coś, co chciałabym robić. Oczywiście również nie na wieczność (bo przecież mnie się programowanie marzy, a oprócz tego własny sklep z poduszkami, ale ćśś...), ale na tym etapie - czuję i wiem, że to jest to. Czy się powiedzie? Wszystko się okaże.
Podsumowując - jest jak jest, czyli raz lepiej, a raz gorzej, ale powiedzenie "życie jest jak x + sin x" wciąż działa i wciąż się sprawdza. Z nadejściem słońca i szeroko pojętej wiosny (w tym także mentalnej) obudziła się we mnie chęć powiększania swojej świadomości. Ale to już materiał na kolejny wpis, bo nikt nie lubi jak jest przydługawo. A na koniec wiosenno-kwietna sesyjka, żeby nie było tak całkiem poważnie:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz