czwartek, 3 października 2013

Akcja przeprowadzka - panta rhei

Wszystko się zmienia, w dodatku zmienia się szybko. Mam czasem wrażenie, że moje życie to ciąg, bynajmniej nie alkoholowy, a ciąg nagłych zwrotów o wiele stopni i wielu płaszczyznach. Zrezygnowałam już z połapania się w tym i w momentach kiedy najbardziej się "przewraca", po prostu daję się ponieść i czekam co z tego wyniknie. Według paru mądrych ludzi, a w każdym razie według tego, który powiedział, że "panta rhei", zmiany są napędem całego wszechświata i wszystkiego co się dzieje. Sprawiają, że w ogóle coś się dzieje. Zmiany to ruch, zmiany to życie. A jednak boimy się zmian. Boimy się tego, co nieznane.
Jednak ja nie o tym.
Tylko o niespodziance jaka spotkała mnie po powrocie z urlopu. Było to już dobrych parę dni temu, jednak zmiany, które nastąpiły w moim życiu zaowocowały lekkim szokiem i problemami z pozbieraniem się. Ktoś powiedział kiedyś, że problemy to tchórze, atakują wszystkie na raz. Zmiany może też. Ja powiedziałabym jednak - jedno przyciąga drugie, ale nie bez zasady - przyciągają się podobieństwa. Zmiany powodują inne zmiany i tak to się rozpędza, dlatego życie mija nam coraz szybciej.

Skończył się mój (oczywiście zbyt krótki) urlop i powróciłam do Krakowa. Już kolejnego dnia rozpoczynałam nowy semestr na studiach głowę mając pełną myśli typu "jak to wszystko ogarnąć", czy "skąd wziąć na to wszystko pieniądze". Problemy spadają z nieba. Serio. Na szczęście spadają też rozwiązania. Trzeba je tylko zobaczyć i otworzyć się na nie. Ale koniec dygresji, wróćmy do konkretów - więc miałam sobie te swoje myśli (ja wiecznie się czymś przejmuję, tragedia) i znienacka doszły do tego nowe. A stało się to za sprawą właściciela mieszkania, w którym wynajmowałam pokój. Otóż, nie wdając się w szczegóły, dowiedziałam się, że muszę wyprowadzić się do końca miesiąca (co dawało właściwie dwa dni, dwa dni bez uprzedzenia, dwa dni, w ciągu których dodatkowo miałam zajęcia na uczelni). Co ciekawsze - na podstawia sobie tylko znanych historii, ów wyżej wymieniony pan stwierdził, że nie jestem godna tego, aby zwrócić mi wpłaconą mu przeze mnie kaucję (och jakże się zawiodłam na ludzkości tym razem). Przyznam szczerze, że puściły mi emocje i pobeczałam się wiele razy, w tym nawet w tramwaju, generalnie głównie z powodu dezorientacji spowodowanej całą sytuacją. Ale kolejnego dnia zrobiłam największą awanturę w swoim życiu, w wyniku której odzyskałam pieniądze (wprawdzie bez pięćdziesięciu złotych, ale moje nerwy warte są więcej). Na szczęście są też moje siostry i mieszkanie mamy odziedziczone po dziadku, w którym owe siostry mieszkają. Jako, że i tak miałam wprowadzić się do nich, ale miesiąc później, to do nich skierowałam prośbę o przygarnięcie mnie. Zlitowały się nad biednym, bezdomnym Elkiem i przyjęły. Nieco nam teraz ciasnawo, jako że póki co dzielę pokój z siostrą i jej narzeczonym, kuchnia mała na troje, łazienka nie większa, ale przez te kilka dni jeszcze się nie pozabijaliśmy, więc jest to już jakiś sukces.

Jak tylko zakończyły się dwa dni przeprowadzki (nie powiem - męcząca sprawa, dobrze, że mam te siostry, bo bez nich bym w tej sytuacji zginęła) nastąpił dzień powrotu do pracy. Wszystko nowe, bo projekt w czasie przenosin do Indii. Kiedy mnie nie było wstąpił w fazę , kiedy wszystkie procesy, które miały zostać przekazane są już wykonywane w 100% w Indiach i w 100% sprawdzane u nas. Przyznam, że męczy mnie to dużo bardziej niż samodzielne procesowanie. Zresztą - nie tylko mnie. Atmosfera w pracy męcząca i dość napięta, a tu jeszcze przedłużenie umowy. Szkoda tylko, że bez podwyżki.... nie podpisałam prosząc o możliwość negocjowania warunków. Czy zrobiłam dobrze? Ha, nie mam pojęcia! Ale co się stało to się nie odstanie, czekam na rozwój wydarzeń. W końcu będzie dobrze. Tego jestem pewna. Okaże się tylko co znaczy dobrze i dla kogo dobrze. Jednakowóż moja matka Nadzieja nie umrze wcześniej niż ja.

Powoli się zbieram i ogarniam, będę musiała (chciała?) wrócić do przerwanej nauki Javy. Dodatkowo w przyszłym tygodniu rozpoczynają się zajęcia z tańca, dziś już konwersacje z niemieckiego, a od soboty angielski. A i Naruto sam się nie obejrzy. Jeżeli to przeżyję - będzie to baaardzo pracowity okres w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz