poniedziałek, 7 października 2013

(Nie) wszystko co kocham

Nie wszystko idzie tak jak się planuje. A już szczególnie w moim wykonaniu. Nie zamierzam narzekać, smęcić czy też oceniać czy wychodzi mi to na dobre, czy też nie, bo moim zdaniem to najczęściej ma niewielkie znaczenie.
Jestem dziewczyną pełną słabości i kompleksów, ale na pewno nie jest to jedyne co mnie określa. Jest wiele osób, rzeczy, aktywności, które bardzo lubię, kocham, albo pewnie pokochałabym/polubiła gdybym tylko miała okazję. Największym problemem jest zawsze brak czasu.
Bardzo lubię uczyć się nowych rzeczy. Na studia poszłam nie dla papierka, ale dla poszerzenia wiedzy i dla własnej satysfakcji. Owszem, nie przeczę, że mam nadzieję na to, że pomogą mi również w zdobywaniu ogromnej ilości pieniędzy, a co.

Uczę się jednak tej swojej Javy (żeby nie było- nie uważam samego języka za swój, "swoją Javą" nazywam tutaj raczej mój proces nauki). Robię to dużo wolniej niż zakładałam, ale wciąż staram się wygrzebać na to troszkę czasu. Późna już pora kiedy to piszę, zostało mi 6 godzin do pobudki, a jeszcze pasuje się wykąpać- jednak dokończyłam dziś kolejną lekcję. Jak to mówią - coś za coś.

Chodzę na korepetycje z angielskiego i niemieckiego, ładując w to mnóstwo kasy. Nie powiem, żebym robiła spektakularne postępy - na to zbyt mało się uczę. Dbam jednak o to, żeby ktoś pilnował mnie w tym, że uczę się tych języków. Żeby być zawsze ten mały kroczek do przodu. Od dawna planuję się certyfikować, ale, stała śpiewka, czas, pieniądze, chęci- często wszystkiego jest za mało. Wiem jednak, że ten moment nadejdzie stosunkowo niedługo, bo myślę o tym coraz częściej i intensywniej, a jak myślę, to kombinuję jak to osiągnąć.

Uczęszczam na zajęcia z tańca - Irlandzki soft i step, soft szkocki oraz szkockie tańce highlandowe. Sama nie wiem skąd wziął mi się pomysł na to żeby tańczyć akurat to, ale złapałam bakcyla i w tym momencie rusza już drugi rok nauki. Wraz z kilkoma koleżankami zostałyśmy docenione za naszą zeszłoroczną pracę i mamy możliwość uczestniczenia w próbach zespołu Comhlan oraz gigantyczną zniżkę na warsztaty (w sam raz zwróci mi się fortuna wydana na buty do tańca). Nie mam na tyle czasu, żeby tańczyć tyle ile bym chciała, chodzić na wszystkie próby, większą ilość zajęć - na razie trzy razy w tygodniu musi wystarczyć. Ale jest to dla mnie coś ważnego i cudownego.

Moje studia z pewnością będą wymagały ode nie w tym semestrze sporo wysiłku. Dość sporo nie tak prostego przecież materiału się trafiło (pomimo tego, że to studia zaoczne). Kochałam moje pierwsze studia, z których zrezygnowałam (faktem jest, że płakałam nie raz i nie dwa z bezsilności nad zadaniami z algebry i wypracowaniami z fizyki, które po dziesięciu godzinach spędzonych nad nimi nadal nijak nie wychodziły). Fizyka okazałą się jednak nie dla mnie - z wielu względów. Jednak ile ten krótki okres studiowania na UJ mi dał, wiem tylko ja. Kocham też moje obecne studia. Programowanie to coś czym chcę się zajmować w przyszłości - im bliższej tym lepiej. Lubię swoją uczelnię, kolegów i bardzo nieliczne koleżanki z roku (zresztą nie wiem czy nie powinnam już napisać "koleżankę", bo ostatnio tylko jedną widziałam).

W pracy wciąż zawirowania, a jednak mimo wszystko ją lubię - głównie przez team z którym mam szczęście pracować, ale także przez to, że sporo dzięki niej mogłam i nadal mogę się nauczyć.

Marzy mi się, aby kiedyś wrócić do grania na fortepianie. Wysokiej klasy instrument z cudownym dźwiękiem i niezwykle czułymi klawiszami zawsze będzie moim marzeniem. Pianistka ze mnie bardzo niespełniona, że się tak wyrażę. Jakiś etap nauki zakończyłam, jednak mam wrażenie (a nawet jestem pewna), że stało się to zanim miałam okazję na dobre się rozwinąć. Wiem, że teraz grałabym inaczej, lepiej, mądrzej... Ale to wymaga wiele pracy i czasu.

Kolejną rzeczą co do której odkryłam, że ją uwielbiam, to jazda konna. Kiedy tylko mogę, staram się umówić na godzinkę czy dwie w zaznajomionej stadninie na naukę jazdy. Zdarza się to nad wyraz rzadko, ale zawsze sprawia mi wiele radości.

Co jeszcze lubię? Czytać lubię, lubię też gotować (to mnie uspokaja i pozwala niejako "wyżyć" się emocjonalnie), lubię nawet sprzątać, ale wtedy, kiedy nic bardziej pilnego nie zaprząta mi głowy.
Jest mnóstwo innych rzeczy, które lubię. A wszystkie wymagają czasu. Gdyby tylko mieć go więcej - można by wszystko...
Może dlatego czasami fajna wydaje mi się idea wiary w bezczasowy wymiar gdzie możemy np. udać się po śmierci. Jako dziecko marzyłam często, że niebo to miejsce, gdzie możemy nieustannie rozwijać się ze wszystkich dziedzin, które nas interesują i mamy na to zawsze dosyć czasu, przez co możemy być szczęśliwi. Możemy w nieskończoność poznawać ludzi, którzy nas otaczają, bo przecież tyle jest do poznania (zawsze miałam nadzieję, że żadnej osoby w naszym życiu nie spotykamy bez powodu). Czasami nadal sobie tak marzę, chociaż ciężko powiedzieć, że wierzę. Raczej chciałabym wierzyć, choć nie podchodzę do tego rozpaczliwie, a z radosną ciekawością.

Opowiedziałam krótko o tym, co dla mnie ważne i co sprawia mi radość, a jednak to tylko wstęp do tej najważniejszej części mojego życia - miłości. Niech sobie tam każdy myśli co chce. Bo może to brzmi słodko, naiwnie czy banalnie, ale dla mnie bez drugiej osoby przy moim boku, osoby którą kocham i która kocha mnie, cała reszta życia traci kolory, traci sens. Skupiam się wtedy na zabijaniu w sobie tęsknoty i nie myśleniu, tak aby tylko egzystować jak w hibernacji w oczekiwaniu na kogoś, dzięki komu mogę czuć się szczęśliwa. Może to oznaka słabości, może nieporadności - ja nie wiem. Wiem, że nie potrafię, a może nie chcę żyć bez kogoś, dla kogo mogę się starać, z kim mogę wiązać swoje plany na przyszłość, swoje marzenia, do kogo zawsze mogę się zwrócić i na niego liczyć. To jest mój sekretny składnik życia, bez którego przepis na nie, kompletnie nie ma sensu, pozostaje tylko pozbawiona smaku papka, w której zawsze będzie czegoś brakować, aby można było radośnie się nią najeść.
Mam taką osobę rzecz jasna, jest nią mój chłopak i chciałam się pochwalić na jak wielki skarb trafiłam. Nie jest on moim pierwszym chłopakiem. W sumie drugim. Ale nie będę mówić, że tamta miłość nie byłą prawdziwa. Uważam , że była. Byliśmy tylko zbyt niedojrzali, aby odpowiednio o nią walczyć i aby niektóre rzeczy zrozumieć. Wdzięczna jestem jednak za doświadczenia z poprzedniego związku i za mojego byłego partnera, a teraz prawdziwego przyjaciela. W dużej mierze dzięki niemu jestem teraz tym, kim jestem. Ale zgodnie z zasadą "panta rhei" - nie ma powrotu do tej samej rzeki. Jest nowa, na tym etapie na pewno lepsza rzeka, w której z chęcią się zanurzam i chłonę całą sobą jak tylko mogę. I będę publicznie się tym chwalić i publicznie po wielokroć dziękować mojemu Adamowi za to, że jest i za to, że dał mi się poznać, nadal dając się powoli odkrywać.

Ten post jest opowieścią o tym, co tworzy moje życie. To ukryty pomiędzy wierszami hymn dziękczynny za to wszystko i tych wszystkich, których kocham, podziwiam, lubię, a których niekoniecznie tu wymieniam. Czasem boli mnie serce, że nie każdemu mogę okazać tyle uczuć ile bym chciała. Że nie dla każdego mam dostatecznie dużo czasu. Jest wielu ludzi, z którymi nie mam kontaktu często już od wielu lat, a których nadal pamiętam i życzę im jak najlepiej. Za to wszystko, za was wszystkich : szczerze i z całego kulawego serca (może nieco nieporadnie) DZIEKUJĘ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz