poniedziałek, 14 października 2013

Eko-religia i jej eko-sekswyznawcy

Nie da się zaprzeczyć, że współczesny świat pełen jest przeciwieństw i to zarówno na poziomie jednostki jak i całych organizacji i społeczności. Chyba każda możliwa idea zawsze zostanie zakwestionowana i znajdzie zarówno swoich popleczników jak i przeciwników. Dodatkowo zawsze znajdą się też ludzie, którzy na idei będą chcieli zarobić często z samej ideologii robiąc tylko przykrywkę. Nie zawsze, a pokuszę się nawet o stwierdzenie, że bardzo rzadko, udaje się rozpoznać czy ktoś działa ze szczerych intencji (czyt. w zgodzie z publicznie wyznawaną ideologią) czy też po trupach dąży do celu jakim są jak największe zarobki/władza itp. To wszystko skutkuje tym, że każdego dnia wielokrotnie jesteśmy oszukiwani. W wielu przypadkach na własne życzenie - po prostu wolimy nie wiedzieć.
Podobnie jest z modą na "eko". Sama momentami już wołam o miskę jak widzę kolejne produkty "eko" i kolejne przejawy eko mody. Nie uważam jednak, że sama idea życia jak najbardziej w zgodzie z naturą i ze sobą jest zła- wręcz przeciwnie. Uważam, że w dzisiejszym świecie ludzie powinni dołożyć starań, aby żyć jak najbardziej zdrowo, w szczęściu i harmonii, chociaż to nie jest takie proste jak czasem mogłoby się niektórym wydawać. Jestem jednak przeciwna wszelkie przesadzie - tworzeniu obok prawdziwej ekologii ekologię fałszywą, religię ze swoimi fanatycznymi wyznawcami napędzającymi machiny, które sprawiają, że kolejne miliony trafiają do kieszeni właścicieli wielkich korporacji (nie uważam jednocześnie, że wszystkie korporacje i ich idea jest sama w sobie zła).
Ja sama od pewnego czasu zaczęłam żyć bardziej "eko" - zmieniłam dietę, zwracam uwagę na kosmetyki jakie kupuję. Stało się to pod wpływem po pierwsze czytania bloga, który jest dla mnie wielkim objawieniem (http://www.tlustezycie.pl/), a ostatnio także po zapoznaniu się z treścią książki "Mordercza gumowa kaczka", którą polecam każdemu, oraz licznych artykułów dotyczących szeroko pojętego zdrowia i szkodliwości niektórych jego części. Staram się jednak poszukiwać swego rodzaju złotego środka. Dbać o siebie nie popadając w paranoję, co czasami nie jest takie proste.

Zarówno te złe i dobre idee (zazwyczaj niemożliwe do odróżnienia, bo przecież wszystko jest względne) bardzo szybko zagnieżdżają się i rozprzestrzeniają wśród całej naszej populacji wędrując z kontynentu na kontynent. Niemal wszystkie używane przez nas na co dzień produkty oraz żywność nafaszerowane są chemikaliami o specyficznych właściwościach mających zwiększyć komfort codziennego życia. Okazuje się jednak, że te pochodzące z mózgów szalonych chemicznych naukowców idee odbijają się poważnie na naszym zdrowiu. W szamponie, paście do zębów, pojemniku na żywność czy teflonie na patelni znajdziemy związki działające rakotwórczo i mutagennie, zabijające nas powoli każdego dnia. Nie wspominam już nawet o środkach ochrony roślin czy takich produktach jak papierosy, o których szkodliwości wie chyba każdy, nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo są one szkodliwe. Zawsze znajdziemy jednak te bardziej ekologiczne odpowiedniki wszystkiego co używamy na co dzień (najpierw jednak musimy poświęcić nieco czasu aby zbadać, czy na pewno są one ekologiczne).
Tak czy siak zarówno chemia jak i ekologia dzisiaj walczą o nas między sobą wciskając się w każdą dziedzinę naszego życia i nie pozostawiając nam nawet miejsca na największą intymność, czyli seks. Jest to czynność wydająca się jak najbardziej naturalna, jednak nawet w sypialni zawsze możemy wybierać jedną z kilku możliwych ścieżek postępowania.
Cały szum wokół "ekoseksu" rozpoczął się od publikacji Stefanie Iris Weiss: Eco-Sex: Go Green Between the Sheets and Make your Love Life Sustainable. Autorka tworzy swego rodzaju kodeks bycia eko-kochankami. Książka budzi wiele sprzeciwów, ale również spore zainteresowanie. Dowiadujemy się z niej, że najbardziej polecaną przez autorkę formą antykoncepcji jest wkładka wewnątrzmaciczna, a kochać się powinniśmy przy zgaszonym świetle i na pościeli z naturalnej bawełny czy bambusa. Zakładając, że autorka rzeczywiście przejmuje się ludzkim zdrowiem i stanem środowiska, to popieram ją w kwestii idei zastępowania szkodliwych dla nas produktów tymi bardziej naturalnymi. Zamiast wibratora pokrytego zmiękczonym plastikiem czy lubrykantu nafaszerowanego szkodliwą chemią, może dildo z piaskowca, nakręcany mahoniowy wibrator i nawilżacz stworzony z naturalnych składników? Radziłabym też uważać z prezerwatywami zawierającymi toksyczne dla człowieka polimerowe związki i pokryte środkami plemnikobójczymi, które podrażniają ścianki pochwy. Nie tworzyłabym jednak scenariuszy randek dla prawdziwych eko-kochanków, gdzie zakazane są kwiaty (hodowane z użyciem środków chemicznych), pisanie listów miłosnych i seks przy zaświeconym świetle (wyłączanie go, ma zaoszczędzić prąd), a także jedzenie inne niż wegańskie (ja nie wiem czemu mięso ma być mniej naturalne niż sałata, pomijając kwestię często wątpliwej jakości jednego i drugiego). 
Jeśli jednak jesteśmy już przy seksie i jego połączeniu z ekologią, to jeszcze inny pomysł na to ma grupa ludzi, która stworzyła organizację non profit o nazwie "Fuck for forest" (http://www.fuckforforest.com/), o których to zresztą powstał niedawno głośny film dokumentalny pod tym samym tytułem. Organizacja ta ma na celu zbieranie pieniędzy na akcje typu ratowanie lasów deszczowych poprzez nagrywanie i płatne udostępnianie na stronie amatorskich filmów porno. Aktywiści chcą przy okazji przekonać nas do tego, że nagość jest dobra i piękna, a seks to coś całkowicie naturalnego i bynajmniej nie powinien być tematem tabu. A przynajmniej tak twierdzą na swojej stronie. 

Co ja o tym wszystkim myślę? Po pierwsze powtórzę - to wszystko piękne, ale nie popadajmy w przesadę. Nie tylko w tych kwestiach, które związane są z seksem. Czy warto płacić 120 zł za pudełko czterech prezerwatyw tylko dlatego, że ktoś powiedział, że są eko? I czy przypadkiem pod piękną ideologią organizacji "Fuck for forest" nie kryje się zwykły ekshibicjonizm, fetyszyzm, czy jak to tam zwał? Chciałoby się żyć zdrowo i w harmonii z naturą, ale nie za cenę kontroli oddechu podczas orgazmu, żeby przypadkiem nie wydychać zbyt dużej ilości dwutlenku węgla do atmosfery, że tak pozwolę sobie sparafrazować wypowiedź Marcina Prokopa (http://www.kobieta.pl/gwiazdy/emocje/pisza-dla-nas/marcin-prokop/zobacz/artykul/eko-seks/), który do pomysły eko-seksu podchodzi z ogroooomnym sceptycyzmem, żeby nie powiedzieć wrogością. Ja nie jestem przeciwniczką ani eko-seksu, ani nagrywania filmów porno w celu zbierania pieniędzy na szczytny cel (no bo jak ktoś to robi z własnej woli, to co w tym złego?) tylko nawołuję i sama mam nadzieję, że podołam - wybierajcie i działajcie z głową. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz