No i po porządkach na komputerze. Backupy porobione, zakładki przesłane, reinstalacja systemu... cóż. Za mniej więcej piętnastym razem się udało. Mam teraz dysk golutki jak go, że tak powiem, pan bug stworzył, ale wreszcie działa. A ile z tym było kłopotów...
Taki ze mnie informatyk, że przy pierwszej reinstalacji coś się zawiesiło. Komputer włączał się i zaraz przed załadowaniem pulpitu wyłączał. I tak w kółko. W końcu udało się system w miarę w porządku zainstalować. Zainstalowałam najpotrzebniejsze programy i aplikacje, po wielu ciężkich chwilach postawiłam nawet Fedorkę na wirtualce (64- bitowa nie szła, gdyby ktoś miał podobny problem, polecam spróbować z 32-bitową, u mnie pomogło), ale... Oczywiście nie mogło być tak pięknie - wyskoczył jakiś błąd w sterownikach karty graficznej. Złamałam więc podstawową zasadę informatyka brzmiącą "póki działa mimo błędów - nie ruszaj" i postanowiłam sterowniki odinstalować i zainstalować od nowa. Ile ja się z tym namęczyłam, to nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. Chyba, że jest takim samym informatycznym antytalenciem co ja. W każdym razie męczyłam się z tym wiele godzin. Bez powodzenia. Postanowiłam jeszcze raz zainstalować system operacyjny... Poza problemem, który pojawił się już przy pierwszej instalacji, a teraz powtórzył się co najmniej pięć razy, zdołałam zainstalować 32-bitowego Windowsa 7 całkowicie pozbawionego jakichkolwiek sterowników (zło) i podjąć próbę zainstalowania Windowsa 8. Kolejne fiasko. Ostatecznie zadziałała reinstalacja ze starego, dobrego dysku recovery i ta-dam - znów mam 64- bitowego staruszka Windowsa 7. Nie twierdzę, że jest to najlepszy system na świecie. Ale dobrze mi się z nim pracowało do tej pory, nawet jeśli głównie ze względu na przyzwyczajenie.
Teraz znów instalacja wszystkiego co potrzebne (antywirus, firewall, program do defragmentacji dysku, oczywiście maszyna wirtualna pod Fedorę i parę innych). Wszystko od nowa.
Cieszę się jednak, że chociaż system działa (odpukać), więc można stwierdzić, że odniosłam jakiś tam sukces (początkowo działałam z pomocą brata, później radziłam sobie już sama). Była to ogromna próba biorąc pod uwagę mój brak cierpliwości. Załamałam się dzisiaj milion jeden razy. Ale kładę się spać z poczuciem swego rodzaju spełnienia. A najwyższa pora, bo już późnawo...
Dodatkowo mam za sobą kolejną przeprowadzkę - jedna z sióstr zrezygnowała z mieszkania ze mną (nie mogła biedaczka wytrzymać, na szczęście miała gdzie uciec), nastąpiła więc zamiana pokojami z drugą siostrą - teraz już nie będę tak przeszkadzać porządnym ludziom, bo w pokoju będę sama.
Wiele dobrego dzisiaj mnie zatem spotkało, chociaż wiązało się to z dużą ilością pracy, która na dodatek dopiero się zaczyna. Ale najważniejsze to zacząć- a to się udało.
*Tytułem posta pozwoliłam sobie nawiązać do "Sprawozdania dla Akademii" naszego kochanego Franza Kaffki, którą to historię czytałam nie tak dawno jadąc autobusem do i z pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz