piątek, 27 września 2013

Elek przeciwko busiarzom i za homeschoolingiem

Pora na kolejny z serii moich nudnych wpisów. Powróciłam do Krakowa. Powiedziałabym, że w chwale, gdyby była to prawda, ale jest to raczej coś w stylu lekkiego wku... hmmm... poddenerwowania. Bo już pominę to, że nie cierpię przemieszczania się środkami transportu publicznego z dużą ilością bagażu. Niezbyt lubię też kończące się, mało produktywne (jak większość mojego życia) urlopy. Ale dzisiejszy powrót do mieszkania w Krakowie nie należał do bajkowych. Najpierw mama dała mi nadzieję, na podwiezienie . W prawdzie nie na Kazimerz, a do Nowej Huty, ale zawsze coś. Zrezygnowała, gdy dowiedziała się, że moja siostra (mieszkająca w Nowej Hucie) nie ma w mieszkaniu zakupionego dla niej miodu. Przecież nie będzie podwozić córki kiedy nie przywiezie miodu, logiczne. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że dała mi nadzieję. Tak się własnemu dziecku nie robi. Cudzemu też. Ale własnemu szczególnie. Jeszcze tak kochanemu jak ja. Ot i co.

 No, ale przecierpiałam i wsiadłam do busa, z wielkim bagażem i jeszcze większym trudem - jak to student wracający od mamy, z tym, że u mnie jedzenia najmniej- ciesząc się perspektywą spokojnej jazdy. Ale nie. Po jednym przystanku musiałam wysiąść, bo kierowca zmieniał samochód i czekać na niego na tym jesiennym zimnie przy okazji prawie spadając ze schodków razem z mą ogromną emo-czarno-różową torbą , bo wiadomo- ma się ten spryt i wdzięk wrodzony. Doczekałam się w końcu. I jechałam. Całą trasę w nieogrzewanym busie, przy otwartym oknie, z kierowcą rozmawiającym przez telefon i palącym papierosy. Nie zwróciłam mu uwagi. Nieśmiała jestem. Ale za to teraz sobie ponarzekam. Bo mogę. Przy moim wysiadaniu Pan Busiarz był jednak całkiem miły i odechciało mi się na niego złościć, chociaż będę unikać busów jak ognia, bo dziwni ludzie tam jeżdżą (zakompleksieni rajdowcy, kierowca jadący całą trasę z otwartymi drzwiami i pół trasy z nogą na desce rozdzielczej to tylko część tego co (kogo) za kierownicą busa można spotkać). Nie wiem czy to busy tak wpływają na ich kierowców, czy specjalnie się takich zatrudnia, czy też tylko ludzie ze specyficzną osobowością decydują się na zostanie "busiarzem", ale nie widziałam jeszcze chyba żadnego, którego mogłabym określić jako całkowicie normalnego (według moich wewnętrznych norm rzecz jasna. Może to też kwestia mojego pecha. Albo tras, którymi jeździłam do tej pory). Niestety jak się mieszka na takim, za przeproszeniem, wygwizdowie, to się można tam dostać tylko busem/własnym samochodem/autostopem/rowerem/nogami/hulajnogą. Chociaż tym ostatnim ciężko, bo dziury w drodze są naprawdę GIGANTYCZNE. A że ja samochodu własnego nie mam  a ciężko poruszać się autostopem/rowerem/nogami z ogromną walizką na kółkach i dwoma torebkami, pozostają busy... Czas mi jak najszybciej się wzbogacić i mieć własnego szofera.

No dobrze. Ale w Krakowskim tramwaju było mi już ciepło, chociaż ludzie na mnie dziwnie patrzyli (wiem,wiem, to tylko moje fobie). Niskopodłogowy, więc i walizę wnieść stosunkowo łatwo. Nieco ciężej było wleźć na drugie piętro kamienicy m.in. przez brak światła na klatce schodowej (błogosławione latarki w telefonach), ale dotarłam i jestem. Straty materialne to tylko (aż!) jedno stłuczone jajko, a niestety wzięłam ich jedynie 10. Taki to już mój smutny los i marna egzystencja.

Według tytułu posta, powinnam napisać teraz dlaczego jestem za homeschoolingiem skoro wiadomo już, dlaczego przeciw busiarzom. Ale w sumie to mi się nie chce się (to drugie "się" jest specjalnie) i napiszę o tym następnym razem. Nie chce mi się też pisać o reszcie dnia. Bez jakiegoś szczególnego powodu. Nie chce się i już. A teraz czas się wypakować i przygotować psychicznie  na rozpoczęcie nowego semestru. Yeah. Mam taki mętlik w głowie, że sama już nie wiem, czy to jest to co Elki lubią, czy też może nie. Chyba dowiem się jutro. W każdym razie- na to liczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz